czwartek, 25 czerwca 2015

"Najgorszym więzieniem jest przeszłość"

Trochę tu ostatnio pusto. Taki miałam zapał do prowadzenia bloga, ale chyba mam dziurę w suficie, bo gdzieś się ten zapał ulotnił.... Do wszystkiego się tak zabieram. Zaczynam z entuzjazmem, a potem nie kończę. 
Dziś zaczęłam pisać o tym, jaki to znów beznadziejny dzień, ale pomyślałam, że napiszę o czym innym. 
Wspominałam kilka razy o przeszłości, o tym, że ona przyczyniła się do tego, jak się czuję, jak postrzegam siebie, jakie mam poczucie własnej wartości.
Jeżeli ona tak we mnie siedzi, to wspomnę i o niej.


Miałam 8 miesięcy, kiedy zaczęli wychowywać mnie dziadkowie. Wszystko było w porządku, do czasu kiedy zaczęłam dorastać. Z tego co pamiętam, to byłam w drugiej gimnazjum, kiedy zaczęło się wszystko wywracać do góry nogami. W podstawówce miałam dobre stopnie, chodziłam do szkoły muzycznej, na tańce, śpiew, dziadkowie byli zadowoleni. W gimnazjum było już trochę trudniej pogodzić te wszystkie zajęcia dodatkowe ze szkołą, a w szkole też już lekcje zaczęły wyglądać trochę inaczej. Postanowiłam zrezygnować ze szkoły muzycznej, bo wolałam tańce i chórek. To był chyba koniec października. Dziadek wtrącił swoje zdanie, że te tańce i śpiew do niczego nie są mi potrzebne i zamiast wytłumaczyć spokojnie dziecku, przestał się odzywać. Dopiero w wigilię przemówił. W szkole też już zaczęły pojawiać się czwórki, czasem i trójki, gdzieś tam była i jakaś dwója. Wtedy już całkiem zaczęłam być be. Od dziadków słyszałam: "nic się nie uczysz", "nic z Ciebie nie będzie", "będziesz mieszkać pod mostem", "może na sprzątaczkę Cię wezmą, chociaż teraz to też trzeba mieć przynajmniej średnie, a Ty z takimi ocenami gdzie pójdziesz, do byle jakiej zawodówki może". Pamiętam te wszystkie słowa. Pamiętam, bo słyszałam je jeszcze w liceum, czyli całkiem niedawno... Jak już wspomniałam, chyba w drugiej gimnazjum zaczął się ten czas dojrzewania, pierwszych imprez, zaczęłam mieć własne zdanie, trochę się buntować, bo pozwalali wyjść do 20 a ja chciałam do 22. Kiedy się przeciwstawiałam, moja babcia zaczynała płakać i mówić " Boże, za co, tyle lat wychowania, a ona tak się nam odpłaca". Jakbym zrobiła nie wiadomo jak straszną rzecz... I tak cały czas, dogadywanie, kontrole, grzebanie po szafkach, bo może ćpam. Każdy oczekiwał, że ja mam tylko siedzieć w książkach, nigdzie nie wychodzić, bo to koleżanki mnie buntują, ja nie mam swojego zdania, tylko ich słucham. Przynosząc same piątki do domu i w każdej sprawie słuchać swoich opiekunów mam odwdzięczać się za to, że mam gdzie mieszkać, w co się ubrać, co jeść. Tylko nikt nie pomyślał, że w dzisiejszych czasach wygląda to wszystko trochę inaczej. Świat się tak rozwinął, że dziecko czasami bywa zagubione w tym zgiełku. Potrzebuje rady, ukierunkowania, spokojnej rozmowy, uwagi, czułości, potrzebuje usłyszeć "to nic, następnym razem będzie lepiej", kiedy popełni błąd, a nie ciągłego krytykowania, szykanowania... 

W końcu zaczęłam się łamać... nie wiedziałam już co mam robić, miałam mętlik w głowie, bo przecież ja wcale nie byłam takim złym dzieckiem. Byłam przeciętnym uczniem- trudno, nie każdy może być geniuszem. A że w weekend chciałam wyjść ze znajomymi, czy w wakacje polatać gdzieś do późnego wieczora to takie straszne? Zaczęłam się ciąć. Z perspektywy czasu myślę, że była to chęć zwrócenia na siebie uwagi, ale też mnie to uspokajało, dawało mi ulgę. Ciężkie do zrozumienia, ale tak było. Mam teraz parę brzydkich blizn po głębokich cięciach. Raz nawet trzeba było zszywać. Nawet i nie raz, ale z innymi już nie poszłam po tym jak chirurg się na mnie wydarł, że pewnie chłopak mnie zostawił i takie głupoty robię. Myślicie że w domu ktoś się przejął moimi bliznami? Udawali, że nie widzą ... 
Do chłopaka nawiązując, w 3 klasie gimnazjum poznałam bardzo fajnego chłopaka. Byliśmy ze sobą 1,5 roku. Był 3 lata starszy ode mnie, wiedział o moich problemach, był bardzo dobry, czuły, dzięki niemu się trochę podniosłam. Jednak w domu go nie akceptowali, bo jego ojciec jest alkoholikiem to i przecież on taki sam będzie. No, skończył informatykę na dobrej uczelni, ma żonę, córeczkę... Ale wiadomo, w domu wiedzieli lepiej. Może i dobrze wyszło (chociaż to), bo teraz mam najukochańszego faceta na świecie ;)
Po tym, jak już rozstałam się z chłopakiem, znowu zaczęłam się łamać. Zamknęłam się w sobie, nie potrafiłam koleżankom opowiadać o moich problemach, wychodząc gdzieś ze znajomymi nakładałam uśmiechniętą maskę. Lubiłam wszelkie spotkania, imprezy, bo mogłam o wszystkim zapomnieć chociaż na chwilę. Kleiłam się do chłopaków, bo od nich mogłam uzyskać trochę czułości (pozornej), której podświadomie potrzebowałam. Wszystko do czasu. W końcu przestałam mieć ochotę na cokolwiek. W szkole płakałam całymi dniami, bo rano w domu ktoś mi coś podgadał. Regularnie zaczęłam chodzić na wagary, bo nie miałam już ochoty siedzieć w szkole, żeby wszyscy oglądali mnie zapłakaną i przybitą. Wagarami też dodałam do pieca. Wychowawczyni zaczęła wzywać dziadków na rozmowy, oni oczywiście jej mówili jacy oni to nie są biedni, bo oni robią dla mnie wszystko, a ja się tak odpłacam. Tylko nikt nie chciał uwierzyć mi. 
Nie zdałam. Kiedyś bym nawet nie pomyślała, ze ja mogę nie zaliczyć roku. Przeniosłam się do innej szkoły, ale wtedy czułam się już tak źle, że miałam gdzieś naukę. Od czasu do czasu się tam pojawiałam. Koleżanki mnie olały, bo przestałam być wygodną, imprezową przyjaciółką. Po co im taka zdołowana, załamana... Kiedy babcia przychodziła do mnie do pokoju z kolejną porcją "nic z Ciebie nie będzie", miałam ataki płaczu, biłam się z całej siły w nogi, nie mogłam już wytrzymać, zaczynałam myśleć, że w końcu skończę ze sobą. Nieraz w nerwach chodziłam na wiadukt i zastanawiałam się, czy skoczyć. Kiedy ja tak panicznie płakałam, moja babcia krzyczała, że jestem wariatką i powinnam leczyć się w szpitalu psychiatrycznym. 
Gdzieś w tym czasie było koleżanki wesele, na którym po dłuższym braku kontaktu znowu spotkałam chłopaka- teraz mojego narzeczonego. Po weselu zaczęliśmy się spotykać. Zastanawiałam się czasem, czy nie robię tego dla pocieszenia, ale po dłuższym czasie utwierdziłam się w tym, że nie o to chodziło. Wtedy też zaczęłam jeździć do psychiatry. Po badaniach psychologicznych okazało się, że mam depresję. Brałam jakieś psychotropy, ale czułam się po nich stłumiona i senna, więc przestałam je brać. Najlepszą terapią dla mnie był mój facet. Jak już kiedyś pisałam, od mnie wyciągną z największego doła, on mnie zmotywował, abym skończyła liceum, zdała maturę. Będę mu za to dozgonnie wdzięczna. 

Pokrótce, tak to wyglądało. Można by długo pisać o tym, co jeszcze się działo, jakie słowa słyszałam. No właśnie. Nikt mnie nie bił, ale te słowa bolały bardziej niż niejedno uderzenie... 


C.

5 komentarzy :

  1. Bardzo porusza mnie Twoja opowieść. Cieszę się, ze znajdujesz oddech w miłości. Jednak przetrzegam i bardzo zachęcam. Nie rezygnuj z psychiatry, choć wydaje się, że lepszą drogą moze być psychoterapia. To co było , ni euciekło od Ciebie, to niestety się tylko chowa. Póki nie uzdrowi się emocji dziecka nie będzie się całkiem spokojnym w dorosłości. Pisze to z doświadczenia własnego. Stąd tez mój blog, za odwiedziny którego dziękuję. Bądź spokojna i szczęśliwa i podaruj sobie uzdrowienie. Proszę. sciskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej:)
    Przemoc psychiczna jest nieraz gorsza od fizycznej. Najgorzej to powtarzać dziecku że jest beznadziejne i się do niczego nie nadaje - zazwyczaj skutkuje to tym że zaczyna ono wierzyć w te brednie. Ze mną też tak było. Z niskim poczuciem wartości i depresją zmagam się do dziś:/. Chętnie cię poczytam,wpadnij też do mnie: http://pokonaj-depresje.blogspot.com/
    pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Po długiej przerwie, ale odpowiadam na komentarz :) na szczęście nie zaznałam nigdy przemocy fizycznej, ale psychicznie jestem rozdarta. Mam nadzieję, że gdzieś w końcu znajdę swoje "światełko w tunelu", czego życzę również Tobie i innym zmagającym się z tego typu trudnościami.

      Usuń
  3. Przemoc psychiczna w niczym nie ustępuje przemocy fizycznej. Tylko blizn nie widać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno tak jest, jednak nie każdy potrafi to zrozumieć i zadaje drugiemu człowiekowi ból, którego pozornie nie widać.

      Usuń